Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jaka była Warszawa Jerzego Gruzy? Pół wieku temu zaczęła się legenda serialu 40-latek - o najuczciwszym człowieku epoki PRL

Kamil Jabłczyński
Kamil Jabłczyński
W tym roku mija pięćdziesiąt lat od kiedy rozpoczęto zdjęcia do kultowego serialu 40-latek. W przyszłym roku minie półwiecze od telewizyjnej premiery. Przy tej okazji pojawiła się książka Rafała Dajbora „40-latek. Kulisy kultowego serialu”. O Gruzie, współtwórcy telewizji jaką obecnie znamy, Warszawie w oczach twórców i kultowym serialu, a także czy był elementem propagandy sukcesu PRL, rozmawiał Kamil Jabłczyński.

Kamil Jabłczyński: Jak zaczęła się Pana przygoda z Jerzym Gruzą?

Rafał Dajbor: Zaczęła się w 2005 roku od postaci Mariusza Gorczyńskiego. Aktora, żyjącego w latach 1933- 1990, który z wielu różnych powodów stał się (i wciąż jest) obiektem moich badań. Prowadzę poświęconą mu stronę internetową. Wiedziałem, że Gruza i Gorczyński współpracowali trzykrotnie. Przy spektaklu Teatru Telewizji “Drzewa umierają stojąc”, filmie „Motylem jestem, czyli romans 40-latka” oraz w Teatrze Syrena. Chciałem z Gruzą o tym porozmawiać, zapytać go Mariusza Gorczyńskiego, o jego wspomnienia z nim związane.

Pamiętam, że dzwoniłem jeszcze na domowy telefon, znaleziony w książce telefonicznej, a nie na komórkę. Gruza umówił się ze mną w kawiarni “Czytelnik”. Nagraliśmy jego wspomnienie o Gorczyńskim, jest ono przez cały czas na mojej stronie. Emanował wtedy pewnością siebie. Napisałem zresztą o tym w książce, że sprawiał wrażenie reżysera w pełni sił twórczych. Pewnego, że będzie miał jeszcze wiele projektów do zrealizowania.

A ile miał wtedy lat?

Trochę ponad siedemdziesiąt. Był na tyle przekonujący, że umówiłem się z nim kilka dni później, by przekazać mu moje zdjęcia i aktorskie CV. Ale okazało się, że nic nie kręcił. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, że realizuje jakiś swój prywatny projekt. Był to film zatytułowany „Dariusz”, który wtedy nazywał się roboczo „Długie wyjście”. Zagrałem epizodycznie w jednej scence. A później tak się złożyło, że poprosiłem Gruzę o kilka wywiadów. Po naszych rozmowach podczas autoryzacji zaproponował mi, żebym pomógł mu dokończyć ten film jako asystent i żebym zagrał jeszcze jedną rolę - barmana.

Te lata posuchy, to nie było chyba tak, że on nie pracował, bo nie chciał?

Oczywiście, że nie. To było dlatego, że telewizja odrzucała po prostu jego scenariusze. Ja ten stos scenariuszy widziałem zresztą u niego w mieszkaniu.

Czyli był przez cały czas artystą płodnym?

Tak, wciąż wydawał książki i pisał scenariusze, ale nie kręcił filmów, bo nie dostawał na nie budżetu. „Dariusz” został nakręcony tak naprawdę za jego prywatne pieniądze, przy maleńkim dofinansowaniu ze strony PISF – do końcowej fazy montażu. Wcześniej, bo w 2011 roku był pomysł na trzecią serię „40-latka, która ostatecznie zrealizowana została w radiu jako słuchowisko. Telewizja nie była nią bowiem zainteresowana.

A czy telewizja nie była też zainteresowana „w drugą stronę”, żeby to oni przedstawili Gruzie jakiś projekt do zrealizowania?

Lata 90. oraz pierwsza dekada XXI wieku to były czasy, w których pojawili się w telewizji nowi ludzie, a do tego bardzo stawiano na tak zwanych „młodych”. Gruzie, gdy zaproponował kolejnego „40-latka” powiedziano wprost, że nikt nie chce oglądać rzeczy robionych przez starych i dla starych. W związku z tym nie sądzę, żeby dostawał z TVP jakieś propozycje. Poza tym on był indywidualistą. I o ile współpracował z jakimś scenarzystą, którego sobie sam wybrał (jak Krzysztof Teodor Toeplitz czy Michał Ogórek), o tyle nie przypuszczam, żeby chciał być zleceniobiorcą czegoś, co nie było jego pomysłem.

Ciekawi mnie to, bo ostatnio przewinęła mi się taka wypowiedź kogoś z TVP, że denerwuję się, kiedy słyszy, że Piotr Fronczewski mówi, że nie ma w czym grać i może telewizja by stworzy coś z myślą o nim.

Teraz faktycznie myślenie się zmieniło, ale do niedawna jeszcze obowiązywał kult młodości. To czy jakiś „stary” aktor pokroju Fronczewskiego, czy reżyser pokroju Gruzy, ma w czym grać, czy ma co reżyserować, nikogo nie obchodziło. Taka jest prawda. Liczyła się oglądalność, walka z nadawcami prywatnymi. Obecnie także prywatne stacje telewizyjne inaczej już podchodzą do ludzi trzeciego wieku.

Przejdę do książki, która była przyczynkiem do naszej rozmowy o Jerzym Gruzie. Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę to to, że gdy wymienia pan budowy, na których była obecna ekipa filmowa i współpracowała z budowlańcami to zabrakło mi Ursynowa Północnego.

Ależ jest i Ursynów. Wspominam, że Karwowski się przez tę budowę epizodycznie przewijał. Ale ma pan rację, że bardziej się pamięta iż Karwowski budował Trasę Łazienkowską i Dworzec Centralny, a z powszechnej świadomości trochę umknęło, że także Trasę Toruńską i Ursynów. Serialem, który zdecydowanie bardziej kojarzy się z Ursynowem i go rozsławia jest “Alternatywy 4” Stanisława Barei.

Ja w ogóle napisałem też pracę licencjacką na temat propagandy w środkach masowego przekazu w PRL-u. Jako jeden z przykładów, które podawałem, jak można było przemycić coś w serialach fabularnych, było to jak Stefan Karwowski mówi do swojego szwagra, że najważniejsza jest uczciwość, praca w swoim fachu, budowanie kraju. Myśli Pan, że Gruza wprowadził taki temat zupełnie naturalnie? Że nie było to propagandowe?

Założenie Gruzy, przy tworzeniu postaci Stefana Karwowskiego było takie aby był to człowiek, który z pełną powagą traktuje hasła o uczciwości. I nieraz przez to mu się dostaje. Na pewno więc Gruza chciał przemycić – satyrycznie – że człowiek, który na serio próbuje realizować szczytne socjalistyczne hasła, zderzy się z rzeczywistością.

Ja to sobie połączyłem jeszcze z tym, że serialowy Karwowski to jest to pierwsze pokolenie wykształcone, wyedukowane przez Polskę Ludową.

Dokładnie tak jest. A Karwowski traktuje ten fakt z wielką powagą. Tylko widzimy, że nikt dookoła tak tego nie traktuje. Wokół Karwowskiego jest wielu cwaniaków, karierowiczów, ludzi z układów. Paradoksalne jest to, że kiedy Karwowski zostaje wybrany na dyrektora to wybiera go komputer. Bo zapewne gdyby decydowali ludzie, to na to stanowisko trafiłby ktoś lepiej „umocowany”.

I to też jest przedstawiane trochę ironicznie.

Z jednej strony to jest drwina z komputeryzacji, ale z drugiej okazuje się, że komputer wybiera uczciwego człowieka w sposób obiektywny. A wybory dokonywane przez ludzi opierają się na kolesiostwie.

A jak Gruza podchodził do Warszawy, do stołecznych plenerów?

To był urodzony warszawiak, który żył w niej całe życie. To, że przez kilka lat szefował teatrowi muzycznemu w Gdyni nie ma znaczenia, bo wtedy był po prostu „warszawiakiem na wychodźstwie”. Opowiadał mi w jednym z wywiadów, jak nie poszedł do szkoły we wrześniu 1939 roku, bo jego szkoła była jednym z pierwszych budynków, na który spadły bomby. Napisał książkę “Pasaże warszawskie”. Był zakochany w Warszawie, chodził po mieście, oglądał je, podglądał.

Siedzimy koło hotelu Novotel, dawniej znanym jako Hotel Forum. Gruza opowiadał, że gdy mieszkał na tzw. "Ścianie Wschodniej” to godzinami tę budowę oglądał. Hotel budowali Szwedzi z firmy Skanska. Ich technologia, w porównaniu z tą, która panowała w socjalizmie, to była niemal technologia kosmiczna. Gruza twierdził, że potrafił się przekradać przez płot, żeby tę budowę podglądać z bliska, bo budowy zawsze go fascynowały. To właśnie dlatego Karwowski był inżynierem budowlanym, a nie jakimś innym inżynierem.

Tę fascynację widać w jego produkcjach.

Czasem zarzuca się temu „40-latkowi”, że to propaganda sukcesu. Gruza się tego nie wypierał. Mówił, że to nie jest zarzut. Opowiadał, że kiedy kręcił „Wojnę domową” i mieli do nakręcenia jakieś sceny wieczorem, to był po prostu koszmar. Ciemne, smutne, szare miasto z jednym neonem. Gruza bardzo się cieszył, kiedy za tego Warszawa zaczęła być po prostu ładna i zaczęło się w niej tyle budować. Wtedy mało kto zdawał sobie sprawę, że dzieje się to na koszt kolejnych pokoleń.

Jeśli chodzi o neony to jest coś takiego w „40-latku”, że kilka razy widzimy ich kilka z balkonu Karwowskich, np. neon PKO.

Kamera w „40-latku” wręcz pieści ówczesną Warszawę swoim okiem. Zieleń miejska, samochody, ulice, przechodnie i neony. Oko kamery syci się tymi widokami.

Ja sobie często prywatnie zestawiam Gruzę z Bareja. Bliscy Barei mówili, że on był wręcz dokumentalistą Warszawy, ale bardzo nie lubił Pałacu Kultury i Nauki. Miał do niego wielką awersję. Czy Gruza miał też coś takiego?

Nic o takiej awersji nie wiem. Ale skoro już porównujemy tych dwóch reżyserów – Bareja jest satyrykiem społeczno-politycznym. Gruza jest satyrykiem obyczajowym. U Barei śmieszność wynika z rzeczywistości za oknem. Z tego, jak kształtuje ją władza i mentalność „człowieka socjalistycznego”. U Gruzy śmieszność wynika z tego, że ludzie po prostu są jacy są. I to trzeba zdecydowanie odróżnić. Ale jak widzimy – i jedno i drugie może być śmieszne i kultowe.

No właśnie, a potem był już trochę mniej kultowy „40-latek. 20 lat później”.

Tak. Serial, który przyjęto na początku z wielkim entuzjazmem - po pierwszym odcinku. Później i u krytyków, i u widzów ten entuzjazm z odcinka na odcinek gasł. Można wysnuć kilka teorii na temat tego, czemu tak się stało. Ja myślę, że po prostu zabrakło dystansu. Gruza i Toeplitz chcieli pokazać kapitalistyczną rzeczywistość w krzywym zwierciadle, a ona przecież trwała bardzo krótko. Wyszła im karykatura. Co w tamtych czasach mogło zostać przykro odebrane. Niezależnie od tego, jak dziś oceniamy tę transformację, niezależnie od tego, że jedni na niej stracili, a inni zyskali, wówczas wszyscy mieli nadzieję, że to zmiana na lepsze i nie chcieli oglądać jej w aż tak krzywym zwierciadle.
W ogóle lata dziewięćdziesiąte były dość specyficzne. Zresztą pisze Pan, że wówczas w kinie najlepiej sprzedawał się klimat gangsterski.

Nagle okazało się, że to się dzieje za oknem. Pojawiła się zorganizowana, przestępczość, a próby zatrzymania bandytów kończyły się nieraz tak, jak w Magdalence – strzelaninami i wybuchami.

Machulski ten sam temat ujął komediowo w „Kilerze”. I to się widzom podobało.

Pasikowski to pokazał w „Psach”, Żamojda w „Młodych wilkach”, Bromski dekadę zamknął filmem „To ja, złodziej”. W międzyczasie rzeczywiście był jeszcze „Kiler”, czyli kino komediowe, ale też o gangsterach. Tymczasem Gruza próbował w tej rzeczywistości osadzić sympatycznego inżyniera sprzed dwudziestu lat. Było to zadanie karkołomne.

A skąd się wziął u Gruzy pomysł na nakręcenie filmów związanych z programem Big Brother?

Mnie się to wydaje dość oczywiste, że ten temat „wziął” na warsztat właśnie Gruza. Reality show to był wówczas całkowicie nowy telewizyjny format, a Gruza był przecież zwierzęciem telewizyjnym. Temat był na topie. Zaczęły się dyskusje czy to jest jeszcze dopuszczalne. Czy na przykład nagą uczestniczkę programu pod prysznicem – można jeszcze pokazać, czy to już przesada? Pytano, czy ci ludzie z Big Brothera będą uprawiać seks na ekranie. Gruza po prostu musiał się z tym zmierzyć jako człowiek zafascynowany telewizją. Należał do innego pokolenia i sam stworzyć reality show by już nie mógł. Postanowił więc po swojemu o tym zjawisku opowiedzieć. Był ciekawy ludzi którzy decydują się brać udział w takim programie. Jego zainteresowanie tym tematem to był element jego zachłanności na sztukę telewizyjną.

W tym toku mamy półwiecze od początku kręcenia „40-latka”, a w przyszłym pięćdziesiąt lat od pierwszej emisji.

Tak. 16 maja 2025 minie dokładnie pięćdziesiąt lat od premiery pierwszego odcinka.

Spodziewa się pan, że Telewizja Polska zorganizuje jakiś benefis serialu czy jakoś szerszej publiczności o nim przypomni?

Nie wyobrażam sobie obchodów z tortem i konfetti, bo… kto miałby świętować. Smutna prawda jest taka, że z głównych twórców serialu żyje już tylko Anna Seniuk. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie także, by w maju przyszłego roku TVP nie odnotowała tego półwiecza i je przemilczała. Jest to jedna z najważniejszych produkcji w historii telewizji. Na tapecie mam zresztą już za chwilę, kolejne półwiecze – w 2026 roku, kroi nam się pięćdziesiątka "07 zgłoś się”. To są kultowe produkcje i byłoby bardzo źle, gdyby telewizja takie półwiecza przemilczała. Myślę, że “40-latek” doczeka się uhonorowania. Nie wiem jeszcze jakiego, ale chętnie wezmę w nim udział jako autor książki o serialu.

Zastanawiam się jeszcze, jaką my dzisiaj mamy spuściznę po Jerzym Gruzie poza samym “40-latkiem”?

Gigantyczną. Do spuścizny po Jerzym Gruzie należy TVP jako taka. Cała Telewizja Polska, choć w ostatnich latach znacząco podupadła, swój obecny kształt zawdzięcza m.in. jemu.

Do spuścizny Jerzego Gruzy na pewno należą dwa seriale: „Wojna domowa” i „40-latek”. Z kolei „40-latek. 20 lat później” i “Tygrysy Europy” stanowią przykład, jak wybitnym twórcom nie udawało się trafnie opisać tego, co działo się w latach dziewięćdziesiątych w Polsce. Na pewno wśród ważnej spuścizny Jerzego Gruzy są jego trzy wybitne spektakle Teatru Telewizji: „Mieszczanin szlachcicem”, „Romeo i Julia” i „Rewizor”. Spuścizna Gruzy to też jego książki i samo jego „bycie”. To kim był. To, że taka osobowość była w polskim życiu kulturalnym, że była częścią Warszawy. Natomiast oczywiście na czele tej spuścizny stoi „40-latek”. Nie ma co do tego wątpliwości.

Więcej historii na temat kultowego serialu, wspomnień aktorów i twórców znajdziecie Państwo w książce Rafała Dajbora „40-latek. Kulisy kultowego serialu”.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto