Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Agnieszka: Dałam dzieciom dom, moje życie się zmieniło. Rodziny zastępcze pilnie poszukiwane!

Monika Miśnia Kot; wsp. Elżbieta Węgrzyn
Niedawno pisaliśmy o tym, że w powiecie wałbrzyskim dramatycznie brakuje rodzin zastępczych. Pracownicy socjalni nie mogą znaleźć domu dla skrzywdzonych dzieci. Są jednak wśród nas takie osoby jak Agnieszka. Przeczytajcie o jej życiowej drodze i o tym jak została rodzicem zastępczym.
Niedawno pisaliśmy o tym, że w powiecie wałbrzyskim dramatycznie brakuje rodzin zastępczych. Pracownicy socjalni nie mogą znaleźć domu dla skrzywdzonych dzieci. Są jednak wśród nas takie osoby jak Agnieszka. Przeczytajcie o jej życiowej drodze i o tym jak została rodzicem zastępczym. Użyczone
Niedawno pisaliśmy o tym, że w powiecie wałbrzyskim dramatycznie brakuje rodzin zastępczych. Pracownicy socjalni nie mogą znaleźć domu dla skrzywdzonych dzieci. Są jednak wśród nas takie osoby jak Agnieszka. Przeczytajcie o jej życiowej drodze i o tym jak została rodzicem zastępczym.

Agnieszka: "Moje życie obróciło się o 180 stopni"

Pieczą zastępczą prowadzę sześć lat. Decyzję wraz z mężem podejmowaliśmy bardzo, bardzo długo, bo około dziesięciu lat. Z jednej strony bardzo mi się to podobało, ale gdzieś tam brakowało odwagi. Kiedy tej odwagi nabyłam ja, musiałam poczekać na akceptację całej rodziny. Mieliśmy dorastające dzieci i każdy z domowników musiał się wypowiedzieć i być pewien, że nie ma nic przeciwko temu. Dzieci przyjmowane do pieczy przecież są z nami przecież 24 godziny na dobę i żyjemy jak rodzina. Nowa sytuacja, nowe zasady w domu, nie wiedzieliśmy też, ile tych dzieci będzie. Wszystko wtedy się zmienia, moje życie obróciło się o 180 stopni. Ludzie mają różne charaktery i ja teraz wiem, że nie z każdym charakterem można podjąć taką decyzję. Do tej pory czasem zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, bo jestem za dobra, a trzeba być jednocześnie stanowczym. To spowodowało, że ja do tych dzieci wychodząc wręcz za bardzo, zapomniałam w pewnym momencie o sobie, nie realizuję swoich innych pasji z powodu braku czasu.

"Wiesz, ja chyba też ją kocham..."

Los połączył nas z jedną dziewczynką, którą przyjęliśmy na początku.
Podejmując temat, musiałam wypełnić taką ankietę, gdzie pytano o wiek dzieci, jakie chciałabym przyjmować. Wskazywałam na takie od sześciu do dwunastu lat. Miał tu również znaczenie układ naszego domu, konkretnie schody prowadzące na piętro, gdzie miałyby pokoje dzieci. Chodziło o bezpieczeństwo i najzwyklejszy komfort. Ale dostałam informację, że jest dziewczynka, która za chwilkę będzie do adopcji i tak Bogusia jest z nami do dzisiaj.
To była dziewczynka dwutygodniowa, bardzo malutka, dwukilogramowe dzieciątko. Za chwilę z tygodnia na tydzień zaczęło się okazywać, że ma milion chorób. Do dzisiaj wychodzą różne rzeczy, a dopiero skończyła sześć lat. Więc przyjęcie tak małego dziecka z takimi problemami i przebywanie z nim całą dobę tyle lat, wszystkie te noce przepłakane w bólach i w różnych sytuacjach, spowodowało, że na tę chwilę jest taka więź, iż sobie nie wyobrażam, żeby mi ktoś ją teraz zabrał.
Po prostu ona jest już nasza, tak odczuwają również moje dzieci. Mąż bardzo mnie zaskoczył, już chyba trzy lata temu powiedział: wiesz, ja chyba ją kocham. Ale nie tak kocham, bo fajna, tylko tak ją kocham, że chyba jej nie oddamy. W przyszłości podejmiemy procedurę adopcyjną, natomiast na ten moment wiemy, że nikt nam jej nie odbierze, bo tym dzieckiem kompletnie nikt się nie interesuje. Ma rodzinę, ale jej nie ma. Bogusia ze względu na ilość chorób, nie nadaje się do adopcji w sensie nie jest proponowana zainteresowanym potencjalnym kandydatom.

"Najgorsza rodzina zastępcza jest jednak lepsza od domu dziecka"

Nie wszystkie dzieci mają tyle szczęścia, często trafiają do domu dziecka lub są zbyt długo w rodzinie biologicznej, w której źle się dzieje. Ktoś kiedyś powiedział, że najgorsza rodzina zastępcza jest jednak lepsza od domu dziecka.
Jeżeli trafiają do mnie dzieci ośmio, dziesięcio, dwunastoletnie, to już jest ciężka praca. Mają one zakodowane różne traumy, które chciałyby wyprzeć, ale pamiętają. Nie zawsze chcą zaufać, tak czy inaczej przecież kochają swoich rodziców i myślą o nich.
Inne dzieci z reguły trafiają do nas na chwilę. Łącznie z tymi trzema dziewczynkami, które są obecnie, pod swój dach przyjęliśmy czternaścioro dzieci. Są takie okresy w życiu, jak od tamtego roku, że nie przyjęłam żadnego dziecka. Ale był taki okres, że w przeciągu czterech miesięcy, co dwa tygodnie dzieci przychodziły lub odchodziły do rodzin. Były też dziewczynki, które trafiały do mnie dwa razy. Tam rodzina zastępcza i rodzina biologiczna ze sobą toczyły boje i one były tak właściwie wyrywane, co jest kompletnym dramatem. Siedziały na walikach, a przecież jak się je przyjmie, trzeba spowodować, by poczuły się bezpieczne, zaufały.

To jest ciężka praca, ona przynosi efekty, ale nie natychmiast. Nie wygląda to tak, że minął rok i już jest fajnie. Nie ma sielsko - anielsko, są różne sytuacje. Na przykład jedne moje dziewczynki były wzywane na zeznania do prokuratury, dla nich to rozdrapywanie ran, wspomnienia. Moja praca: układanie tego wszystkiego, tłumaczenie, uczenie, przytulanie wtedy niewiele daje, bo po takiej wizycie w prokuraturze do nich wszystko wraca. Albo rodzina biologiczna, mama, która obiecuje, że jutro zadzwoni, a dzwoni za dwa tygodnie. W tym czasie dzieci są zatroskane, czekają na ten telefon. Więc przerabiamy ciężkie tematy, ale rodzina zastępcza nie polega na posiadaniu dzieci na własność. Lata doświadczenia nie oznaczają, że zawsze wiem, co robić. Każde dziecko jest inne, ma inne uczucia, potrzeby i do każdego z nich inaczej się dociera. Ale pomimo tego nigdy nie myślałam, żeby to zostawić. Zawsze jest taki moment, na który czeka się nieraz dwa tygodnie, nieraz miesiąc, że przyjdą i tak naprawdę szczerze, serdecznie się przytulą i za jakąś pierdołę podziękują. I koniec – wtedy człowiek jest szczęśliwy, zresetowany i działa dalej.
Wiem natomiast, ze z moim charakterem, nie da się pójść na ilość. Mam szkolenia i mogłabym prowadzić rodzinny dom dziecka. Jednak nie wyobrażam sobie tego. Nie dlatego, ze sobie nie poradzę technicznie, fizycznie. Poradzę sobie, ale nie będę w stanie podzielić doby na taką ilość dzieci. Żeby przytulić, porozmawiać, pomóc, dać po prostu odczuć, że każde jest tak samo ważne i nie jest tutaj w przechowalni. Patrzę też na ograniczenia w postaci braku miejsc w przedszkolu w okolicy w przypadku przedszkolaka.

Agnieszka przygarnęła Bogusię, Klaudię i Olę

Na tę chwilę mam Bogusię, Klaudię i Olę. Ola jest dziesięciolatką, bardzo rezolutną, sprytną, pomocną. Nauczyłyśmy się jak każda z nas funkcjonuje, złapałyśmy taki prawdziwy kontakt. Natomiast jej młodsza siostra, siedmiolatka ma afazję i epilepsję więc wciąż jeździmy do specjalistów. Edukacja idzie ciężko i muszę poświęcać dużo czasu, żeby te dzieci podciągnąć. Bogusia pomimo niepełnosprawności intelektualnej idzie no normalnego przedszkola i wiem, że będę miała pracy „po kokardkę”. Ja to dzieciątko bardzo wyprowadziłam, bo uczestniczymy we wszystkich możliwych zajęciach, poza tym prywatnie chodzimy do logopedy, w ramach wizyt prywatnych dwa razy w tygodniu przyjeżdża rehabilitantka. Dzięki temu Bogusia chodzi. Zaczęła chodzić jak miała trzy latka, samodzielnie siedzieć jak miała dwa i pół, wtedy dopiero zaczęło ruszać. Od dwóch miesięcy zaczyna rozmawiać, jeszcze w swoim własnym języku. Więc pracy z nimi jest tak dużo, że w momencie przyjęcia kolejnego dziecka, gdzie nie mam zreferowane, jakie to jest dziecko, czy właśnie występuje jakaś choroba, opóźnienie rozwojowe, czy po prostu zaniedbanie.

Miałam dziewczynkę, która przyszła do mnie w połowie drugiej klasy, która nie znała liter, nie umiała czytać. Czy druga, siedmiolatka powtarzająca zerówkę, bez znajomości ani jednej litery. Nauczyły się bardzo szybko pisać i czytać, ale tutaj - w domu. Później jak poszła do nowej szkoły okazało się, że jest jedną z dwójki dzieci, które płynnie czytają w pierwszej klasie. Każde nowe dziecko to nowe wyzwania, którym trzeba sprostać. Tu nie przychodzą dzieci, które dobrze funkcjonują. A ja nie mogę zaniedbać troszeczkę Bogusię, troszeczkę Klaudię i Olę, kradnąc ich czas dla kolejnego dziecka. Więc w tym rozumieniu, jesteśmy rodziną, która idzie na jakość. To nie obowiązki typu pranie, sprzątanie, gotowanie stanowią problem, to robimy tak, czy owak. Prowadzę taką działalność po to, aby tym dzieciom pomóc, jeśli jednak przyjmę hurtem dzieci, to nie pomogę żadnemu porządnie, a wręcz wcale.

W mojej pracy najbardziej denerwuje mnie to, ze muszę chodzić po sądach, ciągle coś załatwiać w urzędach, coś zdawać, pisać – to mi przeszkadza. Zajmuje to bardzo dużo cennego czasu, czasu dla dzieci. Rodzinę prowadzę z mężem, on pracuje zawodowo, na zmiany. Nie może co chwilę brać wolnego na kolejne sprawy sądowe. Dla mnie ważniejsze jest, abyśmy pojechali na wizyty u lekarzy, kiedy z chorym na epilepsję dzieckiem nie mogę sama pojechać na przykład do Wrocławia. Pomaga mi moja mama, która jest nieocenionym wsparciem biorąc pod uwagę całą tą szaloną logistykę.

Dalsze historie dzieci z pieczy zastępczej

Kiedy dzieci odchodzą z naszego domu, różnie bywa z informacjami, co dalej z nimi się dzieje. Na przykład Zuzia, która poszła do adopcji. Mieliśmy adopcję bardzo skomplikowaną. Rodzina, która chciała dziewczynkę, przyjeżdżała do nas prawie trzy miesiące, raz w tygodniu. Udostępniłam swój dom, można powiedzieć nasze życie, po to, aby tutaj mogli Zuzię dobrze poznać, żeby ocenili, czy to jest TO. Przebywali tutaj średnio 7-8 godzin podczas tych odwiedzin. Widzieli dziecko w każdej sytuacji: wesołe, zdenerwowane, czy jadło, czy bawiło się. Po jakimś czasie jeździli razem na zakupy, na wycieczki. Zdefiniowałam państwu wszystko, co wiedziałam o niej. To fantastyczna, żywa dziewczynka. Przyszła do mnie jako czterolatka z siostrą 17,5-letnią. Były przeniesione z innej rodziny zastępczej, gdzie coś nie zadziałało.

Było już postanowienie sądu, że Zuzia może iść do tej rodziny adopcyjnej. Ja dowiedziałam się po trzech tygodniach, że ci rodzice rezygnują. Zakochali się w Zuzi ze zdjęć, jakie przeglądali w ośrodku adopcyjnym. Tutaj przez blisko trzy miesiące wszystko pasowało. Ci państwo mieli biologiczną córkę i kontakt pomiędzy dziewczynami też był fajny. Jednak poinformowali ośrodek, że chcą ją oddać. Tylko wszystko opiera się o postanowienie sądu więc trwa. I to dziecko czekało u nich tydzień, ze świadomością, że jej tam nie chcą. Przywieziono mi Zuzię równo po miesiącu od jej wyjazdu. Przeryczałyśmy dwa dni i dwie noce: jej starsza siostra, Zuzia i ja. Z Kasią (starszą siostrą, już wtedy pełnoletnią) podjęłyśmy decyzję, że ja zajmę się Zuzią tyle, ile będzie trzeba, żeby Kasia skończyła szkołę i jak będzie gotowa, to postara się o nią w sądzie i mała przenigdy nie pójdzie do żadnej adopcji.
Jednak pojawił się taki wątek, że pani z ośrodka adopcyjnego zadzwoniła, że nie może spać i cały czas myśli o tej sytuacji, że ta historia nie może skończyć się źle. Nastąpił szczęśliwy finał. Zuzia trafiła do adopcji jeszcze raz, po około ośmiu miesiącach, ale wymyśliliśmy coś takiego, że pójdzie do samotnej pani. I to było najlepsze, co mogło Zuzię spotkać. Ona była bardzo towarzyska, ale potrzebowała takiej osoby tylko na wyłączność. Kiedy Zuzia trafiła do mnie, to była jej ósma przeprowadzka! Dopiero mając absolutną pewność, co do jej przyszłej mamy i gwarancję, że Kasia będzie mogła utrzymywać kontakt z siostrą, adopcja doszła do skutku. Minęły trzy lata, dziewczynka ma nareszcie przekochaną mamę. W dodatku mają takie same charaktery, upodobania, a nawet identyczny, charakterystyczny śmiech. Niesamowicie się odnalazły, jakby czekały właśnie na siebie przez cały ten czas. Regularnie przyjeżdżają do nas w odwiedziny.

Inny przykład, rodzeństwo, które było u nas. Wrócili do biologicznej mamy, wyjechali z nią do Oświęcimia. Gdy tylko zaczynają się wakacje, wypoczywają tu do babci, zawsze przyjeżdżają do mnie na cały dzień. Więc jest kontakt. Oczywiście interesują mnie losy tych dzieci, jednak staram się nie przeszkadzać późniejszym rodzinom moich podopiecznych. Lecz są to dzieci, które mają wspomnienia związane z naszym domem i tego kontaktu po prostu chcą.

Brakuje przepisów regulujących kontakty z rodzicami biologicznymi

Uważam, że powinno się popracować nad przepisami, które regulują kontakty biologicznych rodziców z dziećmi z pieczy, tak aby oszczędzić dzieciakom tego rozchwiania, kiedy rodzic obiecuje kontakt, ale nie wywiązuje się. Naprawdę może zadzwonić w każdej chwili lub obiecać i nie zadzwonić, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Tymczasem dla dziecka to dramat, a dla nas ogromna praca od nowa. Wiem, że nie ma złotego środka, ale może jasne zasady wpłynęłyby na konkretną decyzję rodziców odnośnie powrocie dzieci do domu.

Tych rodziców też nie można z drugiej strony wsadzać do jednego wora. Są wśród nich przecież ludzie chwilowo pogubieni, mało zaradni, nieasertywni, zdominowane przez swoich partnerów kobiety itd. Myślę, że jest wiele takich rodzin, gdzie trzeba by po prostu tym kobietom pomóc. Podobnie, kiedy nie mają warunków. Bywa, że warunki panują spartańskie, ale jest czysto. Załóżmy pani ma pięcioro małych dzieci i narazie nie pójdzie do pracy. Zamiast przeznaczać pieniądze na pobyt dziecka w pieczy, można poprawić jego położenie w domu, oczywiście pod pewnymi warunkami. Ja mając pieczę, otrzymuję jakieś pieniądze i oprócz tego, że mi się chce, mam z czego zapewnić tym dzieciom byt. Ale gdybym nie miała tych pieniędzy, czym ja się różniej od takiej matki, której na wszystko brakuje? Znam mamę, która w takiej toksynie, zupełnie zdominowana, bezwolna, była 15 lat. Jednak potrafiła się uwolnić, odcięła się od środowiska, zmieniła swoje życie i teraz fantastycznie funkcjonuje jako matka, jako człowiek w społeczeństwie. Nie oszukujmy się, nie wszyscy są pyskaci i potrafią sobie coś wywalczyć. Najpierw należy wspierać, piecza to ostateczność.

W powiecie wałbrzyskim brakuje rodzin zastępczych

O tej palącej kwestii pisaliśmy w ostatnim czasie:

Pragniemy zaprosić Państwa do lektury serii wywiadów z rodzinami zastępczymi, jakie działają na terenie naszego powiatu. Współpracując z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, mam okazję z bliska przyglądać się pracy tych wspaniałych ludzi, którzy byli w stanie przeorganizować całe swoje życie, by dać dzieciom własny dom, poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na nowy start. To historie prawdziwe, z życia wzięte, bez zbędnego lukru. Jeśli jesteś osobą, która ma w sobie potencjał i wolny kawałek serca, zastanów się nad zostaniem rodzicem zastępczym. Wszelką pomoc uzyskasz w Starostwie Powiatowym w Wałbrzychu.

Wywiad ten przeprowadzony został na potrzeby kampanii promocyjno-medialnej Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Wałbrzychu i rodzicielstwa zastępczego. Niektóre imiona mogły zostać zmienione na prośbę bohaterów materiału.

Wszelkie informacje dotyczące pieczy zastępczej mogą Państwo uzyskać w siedzibie PCPR, Al. Wyzwolenia 20-24, 58-300 Wałbrzych, tel.: 74 6666300, [email protected] oraz na stronie https://pcpr.walbrzych.pl/

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na walbrzych.naszemiasto.pl Nasze Miasto