Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak zarobiłem pierwszy milion

Anna Fluder (Radio RAM) i Jacek Antczak
fot, marcin soman
fot, marcin soman
Rozmowa z Arkadiuszem Osiakiem, założycielem i prezesem firmy Money.pl • Ile ma Pan pieniędzy w portfelu? – Muszę zajrzeć. Płaciłem na stacji benzynowej, więc zostało mi 50 złotych, ale lubię mieć przy ...

Rozmowa z Arkadiuszem Osiakiem, założycielem i prezesem firmy Money.pl
• Ile ma Pan pieniędzy w portfelu?
– Muszę zajrzeć. Płaciłem na stacji benzynowej, więc zostało mi 50 złotych, ale lubię mieć przy sobie sto, dwieście złotych.

• Tak, tak, pewnie zamiast pliku banknotów woli Pan zestaw złotych kart?
– Mam jedną zwyczajną Visę i drugą z najtańszego polskiego banku. Nie mam żadnych złotych czy platynowych. Pewnie w każdym banku mógłbym otrzymać taką z limitem do 100 tysięcy, ale po co? Karty są potrzebne tym, którzy chcą się zadłużać na duże kwoty, albo tym, dla których są oznaką prestiżu, dla mnie nie.

• Jak pachną pieniądze?
– Nie pachną, zapach ma to, co można za nie kupić. Coraz rzadziej mamy z pieniędzmi fizyczny kontakt. Nawet ich nie widzimy. Płacimy kartą, dokonujemy transakcji, czyli jakieś zera i jedynki przepływają z jednego rachunku na drugi. Płacimy za prąd czy gaz przez internet i widzimy tylko, jak na komputerze zmieniły się cyferki.

• A ile jest warta Pana firma?
– Gdyby ją porównać do spółek giełdowych, wyszłoby około 90 milionów złotych.

• W jej utworzeniu duże znaczenie miał akademik i kiosk z gazetami?
– Miałem 22 lata, studiowałem informatykę, mieszkałem w akademiku na Wittiga i miałem dostęp do internetu, którym byłem zafascynowany. Na imprezie spotkałem innego Arka, studenta ekonomii, zainteresowanego sprawami finansowymi. Pomyśleliśmy, że trzeba połączyć nasze pasje i założyliśmy stronę, którą nazwaliśmy Wirtualnym Serwisem Ekonomicznym. Ja zajmowałem się grafiką komputerową, a mój kolega codziennie rano uzupełniał serwis o dane ekonomiczne…

• Skąd je brał?
– Wstawał, szedł po gazetę do kiosku i wprowadzał notowania do internetu. Ludzie to czytali, bo wtedy nikt tego w Polsce nie robił, to były zupełne początki internetu. Potem dołączyła do nas dwójka studentów informatyki, programista Tomek i moja dziewczyna Ania, dziś żona i nadal współpracownik. Siedzieliśmy w siedzibie firmy, czyli w mieszkaniu Arka na Biskupinie i marzyliśmy, że firma się rozwinie.

• I…
– … i nic się nie działo. Wchodziło kilka osób dziennie, kilkadziesiąt miesięcznie, ale mimo genialnego pomysłu, by na stronie były banery z napisem „Zareklamuj się u nas, zanim zrobi to Twoja konkurencja”, nikt się nie reklamował. Nie rezygnowaliśmy, bo liczyliśmy, że kiedyś chwyci. Gdy pojawił się pierwszy reklamodawca i zarobiliśmy 200 złotych, byliśmy zaskoczeni. Zaczęliśmy zarabiać dopiero po dwóch latach, ale po czterech już kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Wtedy dowiedzieliśmy się, że w Stanach spółki internetowe, choć mają same straty i zero zysków, wycenia się na miliony dolarów i pomyśleliśmy „kurcze, może my też jesteśmy warci miliony albo za chwilę będziemy?”.

• Okazało się, że jesteście?
– Cha, cha, tak, wyliczyliśmy, że aż 30 milionów dolarów. Spółka nieźle sobie radziła i w grudniu 2000 r. postanowiła w nas zainwestować pewna wrocławska firma. Poszedłem na spotkanie nieprzygotowany, nie mając pojęcia, jak wycenić spółkę. Ale przedtem wyczytaliśmy, że w serwisach amerykańskich jeden użytkownik jest wart tysiąc dolarów. Stanąłem przed inwestorami, pomnożyłem 30 tysięcy naszych użytkowników przez tysiąc dolarów i powiedziałem, że w Stanach bylibyśmy warci 30 milionów. Zapanowała konsternacja, bo przecież to było wzięte z kosmosu. Znaleźliśmy wspólny mianownik – półtora miliona złotych. To był nasz pierwszy milion – w postaci wyceny spółki.
• Firma mocno stoi na nogach, to największy portal finansowy. Ale internet to już nie nowość. Czy teraz jakiś student może coś wymyślić i zostać milionerem?
– Spotykam ludzi, tworzących nowe narzędzia internetowe i serwisy, które już po roku są warte kilka, a czasem i kilkadziesiąt milionów. Tylko internet daje takie możliwości, on pochłania coraz większe obszary naszej codzienności. Kiedyś, żeby zrobić biznes, trzeba było mieć siedzibę, produkty, trzeba było umieć to sprzedać. Tutaj wszystko się robi wirtualnie. To niesamowite, że można przy pomocy komputera, klawiatury i myszki stworzyć prawdziwy biznes.

• Czy w wieku 33 lat, wieku chrystusowym, człowiek zastanawia się, co dalej?
– Jest wiele możliwości, jak spędzić resztę życia. Można rozwijać firmę w nieskończoność, przejmować albo zakładać inne. Kiedy się dochodzi do pewnego etapu, to liczą się pomysły, a pieniądze przestają być problemem – stają się czynnikiem jak prąd czy woda. Jak ktoś chce uruchamiać maszynę, to podłącza ją do prądu, jak chce uruchomić biznes, podłącza do kredytowania. Jak maszyna już chodzi, oddaje się pieniądze, a zarabia dziesięć razy więcej. Są ludzie, zaliczający się do tych najbogatszych we Wrocławiu czy w Polsce, którym sprawia satysfakcje samo ich pomnażanie. Ja nie chcę brać udziału w takiej konkurencji.

• Ale najlepsi w tej dyscyplinie, jak Warren Buffet przekazują majątki na cele charytatywne.
– Gdy ma się już kwoty liczone miliardami, to właściwie nie można ich wydać, chyba że na rzecz innych ludzi. To fajny sposób na wielkie pieniądze.

• A Pan na co je wydaje? Nie jest Pan gadżeciarzem?
– Przyznaję, że trochę jestem. Jeżdżę z laptopem, już czuję potrzebę, żeby kupić palmtopa. Poza tym interesuję się fotografią cyfrową, mam dwa aparaty, chcę kupić kolejny. Każdy facet lubi takie zabawki…

• …i samochodziki, pewnie ma Pan terenówkę?
– Nie, ale jeżdżę dosyć szybkim, 260-konnym saabem.

• I wszystko kupuje Pan
przez internet?
– Z roku na rok coraz więcej, książki, muzykę, nawet rower. Ale artykułów spożywczych nie, bo przy dużych zakupach musiałbym spędzić przy komputerze półtora godziny. A to chyba bardziej męczące niż dwugodzinne zakupy w sklepie, przy których można się poruszać. Przekonuję się też do lokalnych sklepów na Biskupinie.

• Został Pan tam, gdzie założył pierwszy biznes?
– Pochodzimy spod Lublina, ja z Lubartowa, Ania ze Świdnika. Spotkaliśmy się na studiach we Wrocławiu, a w tym roku kupiliśmy dom i postanowiliśmy osiąść na urokliwym Biskupinie. Mamy nawet zwyczaj, że co sobotę chodzimy na dziesięciokilometrowy spacer po parku Szczytnickim, okolicach zoo i Wyspy Opatowickiej.

• A rodzice? Piszą e-maile z gratulacjami po każdym milionie?
– Trochę próbują, ale nie bardzo udało się ich przekonać do internetu. Mama jest technikiem ekonomistą, tata technikiem mechanikiem, próbowali robić biznesy, ale bez powodzenia, są na emeryturze. Są dumni ze mnie, bo jak dla wielu rodziców powodzenie finansowe jest dla nich wyznacznikiem sukcesu życiowego. Ja nie uważam, że pieniądze mają coś wspólnego ze szczęściem, które mi w życiu naprawdę sprzyja. Nie noszę więc grosika w portfelu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto