Kto naprawdę i dlaczego zwyciężył 25 lat temu ...

2014-06-04 16:52:32

W dniu 4 czerwca 1989 roku odbyły się wybory do sejmu i senatu nowej - demokratycznej Polski. Wybory owe mogły się odbyć tylko dlatego, że ówczesna rządząca siła polityczna uznała, iż nadszedł właściwy ku temu czas. Ale dziś o tym cisza. Właśnie upływa 25 lat od dnia czerwcowych wyborów 1989 roku. Zostały one okrzyknięte wielkim zwycięstwem „Solidarności”, co moim zdaniem jest kolejnym zakłamaniem historii, pisanej od tego czasu od nowa. Ale niestety według identycznego wzoru, rodem z notatnika instruktora wydziału propagandy KC PZPR.
Czytam, słucham i oglądam i dowiaduję się, że ja chyba żyłem w jakimś innym świecie równoległym, w którym doszło do zawarcia porozumienia pomiędzy rządzącą od 45 lat siłą polityczną i opozycyjnymi w stosunku do niej ugrupowaniami, które połączyły się w związek zawodowy „Solidarność”.

Porozumienie zawarto ponieważ zabiegał o to, od 1980 roku stojący na czele PZPR i rządu, generał Wojciech Jaruzelski, zwracając się z prośbą o mediację do najbardziej prominentnych przedstawicieli polskiego kościoła katolickiego. Mimo tych prób, strona związkowa parła do konfrontacji (wielka manifestacja przewidziana na 17 grudnia 1981), co w konsekwencji doprowadziło do ogłoszenia stanu wojennego. Rozmowy zostały podjęte – również z inicjatywy W. Jaruzelskiego – dopiero 7 lat później, w czasie kiedy już rząd M. Rakowskiego z ministrem gospodarki Wilczkiem, wprowadzał już konkretne reformy gospodarcze.

I tylko dzięki temu, że realną władze w Polsce sprawował gen. W. Jaruzelski, a nie jakiś twardogłowy ulubieniec Breżniewa, można było te rozmowy rozpocząć i kontynuować. Ale zanim się rozpoczęły musiał W. Jaruzelski zagrozić, że złoży z Rakowskim dymisję, jeżeli Biuro Polityczne KC PZPR sprzeciwi się rozmowom przy Okrągłym Stole. Również tylko dzięki niemu zdołano podpisać wspólne porozumienie, które było realnie zagrożone stanowiskiem przewodniczącego OPZZ Miodowicza, prącego do zerwania rozmów.

I to przy tym stole, dwie siły zawarły porozumienie, na podstawie którego 35% na listach wyborczych zagwarantowano „Solidarności”. I to, co „Solidarności” zagwarantowano w wyniku dobrej woli reprezentantów PZPR, „Solidarność” uzyskała. O jakim więc zwycięstwie jest mowa? Jeżeli mówimy o zwycięstwie, to mówmy o WSPÓLNYM zwycięstwie sił reformatorski z jednej i drugiej strony. Ale tego się nie mówi. Jakaś swoista omerta panuje tu od lat, bo dziś jedna z tamtych dwóch sił pragnie historię zamazać, a właściwie to dokładnie zafałszować.

Wypada więc przypomnieć, że w wyniku wyborów w czerwcu 1989 roku na „Solidarność” głosowało tylko 30% z 27 milionów uprawnionych do głosowania obywateli III RP. Frekwencja wyborcza wynosiła 62% uprawnianych, co wskazuje, że 38% obojętnym kitem zwisało, czy „Solidarność” w Polsce zaprowadzi swoje rządy. A jak dodamy do tego tych, co głosowali na PZPR, ZSL i SD (koalicję) wyjdzie na to, że zdecydowana większość Polaków rządów "Solidarności" nie chciała. Matematyka nie kłamie. Ci, którzy głos oddali na ZSL i SD doskonale wiedzieli, że są to partie satelickie wobec PZPR i po wyborach rządzić będą razem. Nie mieli pojęcia, że kierownictwa tych partii dopuszcza się zdrady. A więc wszystko jasne i jaka była wola narodu, widać jak na dłoni, a zwłaszcza to, że „Solidarność” nie miała mandatu społecznego, aby w Polsce przeprowadzać restytucje kapitalizmu i to w jego najczarniejszym wydaniu z XIX wieku.

W wyborach poszczególne partie uzyskały następujące notowania: solidarnościowy Komitet Obywatelski - 161 mandatów (35%), PZPR - 173 (37,6%), ZSL - 76 (16,5%), SD - 27 (5,9%), a pozostałe ugrupowania, czyli PAX, UChS, PZKS, zdobyły razem 23 mandaty (5%).

A więc wyniki były takie, że gdyby nie zdrada ZSL i SD, władzę w Polsce sprawowałaby koalicja rodem z PRL, czyli PZPR-ZSL-SD, a wtedy reformy gospodarcze, które PZPR już od dwóch lat wprowadzała w życie, miały by twarz ministra Wilczka, a nie wilczą gębę byłego członka PZPR, Balcerowicza, idącego na pasku Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego.

Być może Polska wtedy znajdowałaby się na drodze gospodarczego rozkwitu, po której zwycięsko kroczą Chiny, przeganiając ekonomicznie Stany Zjednoczone.

Więc z czego tu się cieszyć? Z tego, że spora grupa cwaniaków załapała się na kokosowe interesy, reszcie narodu rzucając jakieś tam ochłapy. I zresztą, rzucając się na te ochłapy jedni dopadli większych, a inni mniejszych kawałków. Rzecz w tym, że znakomita większość pozostała w zasadzie z ręką w nocniku. I to nie ona świętuje, o czym dobitnie dowodzą wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego – 23%.

Czyli 77% Polaków całą to transformację i jej osiągnięcia ma tam, na czym z reguły siedzi.

Jesteś na profilu Janusz Bartkiewicz - stronie mieszkańca miasta Wałbrzych. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj