Gorlicach pizzerii działa kilka, więc jakimś szczególnie dużym rynkiem w tym zakresie nie jesteśmy. Miejscem o jednej z dłuższych historii jest Del Piero i jego… francuskie pochodzenie z racji receptury na ciasto. Sprawa ma się bowiem tak – Piotr Mierzwa, właściciel miejsca z przysmakiem, ma wprawdzie wykształcenie rolnicze, ale jakoś tak wyszło w życiu, że ani z grządkami ani ze zwierzęcym obejściem nie związał się zbyt mocno. Częściej od pielenia marchewki, zdarzyło mu się siadać w fotelu ciągnika siodłowego i wieźć kilkadziesiąt ton ładunku, hen daleko, gdzie oczy i zlecenie niosły.
- Innych zajęć też mam kilka na koncie, ale z tyłu głowy cały czas natarczywie kołatała mi myśl o własnej knajpie – wspomina.
Na dwie godziny przed wyjazdem
Kolejny zawodowy zakręt zawiódł go do Francji. I to właśnie tam trafił do pizzerii. Okazało się, że pracuje tam inny Polak.
- Od słowa do słowa wyszło na to, że właściciel pozwolił mi przychodzić dwa czy trzy razy w tygodniu do pracy w kuchni – opowiada. - Robiłem w zasadzie wszystko, co było potrzeba z jednym wyjątkiem – nigdy nie zostałem dopuszczony do receptury na ciasto – dodaje.
Wcześniejsza myśl o własnej knajpie już nie kołatała, ale wręcz dudniła mu w głowie. Doświadczenie z kuchni podpowiadało, by po powrocie do Polski założyć pizzerię właśnie. Tylko, żeby to miało sens, musi poznać recepturę na ciasto. No i tutaj pojawiły się pierwsze kłopoty, bo właściciel zacnej francuskiej pizzerii za nic nie chciał zdradzić przepisu.
- Nie poddałem się. Zaklinałem na wszystkie świętości, że nie zrobię mu konkurencji, nie sprzedam go innym właścicielom, tylko chcę założyć knajpkę u siebie, w Polsce – wspomina dalej. - W końcu się ugiął, ale wszystko odbyło się na jego warunkach. Po tak potrzebne mi informacje miałem przyjść do niego nie wcześniej, jak dwie godziny przed ostatecznym wyjazdem z Francji. I tak zrobiłem – dodaje ze śmiechem.
Moc jest w ludziach
Szybko okazało się, że mieć spisane stosowne proporcje wszelkich ingrediencji, to tak naprawdę początek. Bo ciasto trzeba jeszcze wyczuć, wsłuchać się, jak rośnie, jak drożdże buzują.
- Pierwszą pizzę oczywiście zepsułem, ale z każdą kolejną było lepiej – przyznaje.
Teraz ciasto robi z zamkniętymi oczami, przepisu oczywiście nie zdradza, ale jedno przyznaje: najlepsze jest takie, które rosło całą noc, a rano jest wypiekane. Oczywiście wszystkie sztuczki z wymachiwaniem drożdżowym plackiem na opanowane do perfekcji. I żaden się do sufitu ani mebli nie przykleja. Co więcej, Piotr nie wyobraża sobie istnienia bez swojego wypieku.
- Gdybym co najmniej trzy razy w tygodniu nie spróbował mojej pizzy, to chyba nie mógłbym funkcjonować – śmieje się. - Moi pracownicy czasem patrzą na mnie ze zdziwieniem, że po tych kilkunastu latach jeszcze mi nie obrzydła. Wtedy im tłumaczę, że ktoś musi kontrolować jakość – dowcipkuje.
Uważa też, że poza składnikami czysto, nazwijmy je, technicznymi typu mąka, dodatki, przyprawy, za sukcesem pizzy stoją ludzie. U niego – żona, syn i cała ekipa.
- Bez nich, sam bym tego nie ogarnął – podkreśla.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?