O czym się milczy na prowincji: rozmowa z Hubertem Henderem, autorem nowego cyklu kryminalnego o Dolnym Śląsku

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Bukowy Las
„Małe miejscowości wydają się idylliczne, na pozór nie kojarzą się z miejscami zbrodni. Ja stawiam temu kontrę i pokazuję mroczną stronę wsi".

Dolny Śląsk i Kotlina Kłodzka zdobywają ostatnio popularność jako miejsca akcji kryminałów. Jak myślisz, z czego to wynika?
Hubert Hender: Myślę, że powodów może być kilka, a jednym z nich jest atrakcyjność topograficzna Dolnego Śląska oraz jego historia, zwłaszcza przemysłowa. Stare kopalnie, opuszczone budynki, dawne fabryki zawsze były efektowną scenerią opowieści kryminalnych – czy to filmowych, czy literackich. Proszę spojrzeć chociażby na ostatnie ciekawe produkcje filmowe: czeski serial Pustkowie, francuski Intruz czy pierwszy sezon Detektywa, w których to jednym z ważniejszych elementów jest otoczenie, swoisty i niepowtarzalny klimat.
O Kłodzku i Kotlinie Kłodzkiej, którym należało się miejsce w literaturze kryminalnej, nie napisano dotąd za dużo, ale mam nadzieję, że to się zmieni. I że ja również się do tego przyczynię.

Co fascynuje czytelników w książkach rozgrywających się w małych miejscowościach?
HH: Myślę, że interesująca jest pozorna niewinność tych miejsc. Małe miejscowości, zwłaszcza te przyjemnie wyglądające, ulokowane w malowniczych okolicach, słynące na przykład z uzdrowisk, kojarzące się z wypoczynkiem, turystyką, wydają się miejscami idyllicznymi, w których nic złego nie może się wydarzyć. Moim zdaniem to kompletna fikcja, a zarazem pokusa dla autora do tworzenia mrocznych historii. Na tym też polega ich atrakcyjność literacka – chce się zburzyć ten spokój, zajrzeć głębiej, do środka. Do lasu, do domów, do ludzkich głów.
Zresztą tak to już jest z autorami – jedni pewne miejsca udoskonalają, inni trochę niszczą (oczywiście tylko w świecie fikcji). Sielankowe krajobrazy, kwitnące łąki, zalesione pagórki – nie kojarzą się z miejscami zbrodni. Od zawsze wieś była symbolem spokoju, odpoczynku, stąd przecież ta silna potrzeba u wielu osób ucieczki na wieś. A ja stawiam temu mitowi kontrę i pokazuję mroczną stronę wsi.

A jakie są wady małych społeczności?
HH: Według mnie ich wadą jest przede wszystkim jakaś forma zamknięcia, odseparowania, które może przybierać rozmaite oblicza. Wpływa ono na ludzi trochę podstępem, trochę nieświadomie. Ludzie z małych wsi czasem zamykają się przed światem, koncentrując na lokalnych problemach, co też sprawia, że zaczynają nimi żyć, przejmować się tylko nimi. Pojawiają się też ograniczenia w kontaktach z innymi. Te małe światy mogą być też dla niektórych za ciasne. A za ciasna forma powoduje pęknięcia, złamania… I to mnie bardzo ciekawi.

Kiedy pojawiło się u Ciebie marzenie o pisaniu? Czy już jako dziecko tworzyłeś krwawe historie?
HH: Nie, nigdy o tym nie myślałem, nie pisałem od dziecka, nawet czytanie pokochałem dość późno, gdy byłem już nastolatkiem. Ale zostało mi to czytanie do dzisiaj. To była i jest jedna z ważniejszych fascynacji w moim życiu.

Jaka była pierwsza książka, która sprawiła, że pomyślałeś: ja też tak chcę pisać! I których autorów cenisz najbardziej?
HH: Bardzo lubię Purpurowe rzeki francuskiego autora powieści kryminalnych. Nie zapamiętałem tego momentu przełomowego i nie wiem, czy to właśnie Jean-Christophe Grangé sprawił, że pomyślałem o pisaniu, ale na pewno jest to książka, która mocno mi utkwiła w pamięci. Ma w sobie wiele dobrych cech, wady oczywiście również, aczkolwiek te mogę łatwo wybaczyć. Z zupełnie innego rodzaju opowieści obyczajowych z wątkiem kryminalnym uwielbiam Dolores Claiborne Stephena Kinga. Uważam, że to jedna z jego najlepszych powieści. Wszystko jest w niej jest dobre – proporcje, niepowtarzalny klimat, ta nienachalna groza, która stopniowo wkrada się w opowieść…

Czujesz się zwierzęciem (social) medialnym?
HH: Dobrze się czuję w tradycyjnie rozumianej roli autora, czyli roli kogoś, kto pisze książkę i zostawia ją, by żyła swoim życiem.

Czy w obecnych czasach można żyć z samego pisania?
HH: Pewnie sporo osób z tego żyje, ale to kwestia świadomego wyboru i… osobowości. Ja nie siedzę w tym całym sobą. Nie piszę każdego dnia, bo to nie jest mój ulubiony tryb pracy. Zajmuję się na co dzień innymi rzeczami i moja głowa – na szczęście – nie jest pochłonięta fabułą dłużej, niż to konieczne. Potrafię napisać książkę w dwa miesiące, zostawiam ją na dłuższy czas, nie myślę o niej. A potem wracam do powieści, obrabiam do odpowiedniej formy, usuwam lub dopisuję jakieś fragmenty. Bardzo lubię tak pracować.

W Milczeniu (i poprzednich książkach) dialogi pomiędzy policjantami są niezwykle realistyczne... Miałeś kiedyś bezpośredni kontakt z policją?
HH: Oczywiście, że miałem kontakt z policją, ale uważam, że nie muszę być ekspertem w tej dziedzinie. Z założenia nie tworzę powieści, w których na pierwszy plan wysuwa się praca policji. Ważniejsza jest dla mnie sama zagadka, ważniejsi są związani z nią ludzie. To jest dla mnie oś, wokół której konstruuję różne inne wątki.

Czy śnią Ci się sny z kryminalną fabułą? Czy sny są dla Ciebie inspiracją?
HH: Tak, miałem sporo takich snów, ale znacznie więcej pomysłów rodzi mi się podczas zwykłych codziennych czynności. Na przykład fabuła Milczenia pojawiła się w mojej głowie w ciągu paru minut, gdy szedłem parkiem. Spojrzałem na drzewa, majestatyczne, wysokie, pnące się w górę, milczące. I pomyślałem, że mogłyby być niemymi świadkami zbrodni.
Same pomysły rodzą się w okamgnieniu, ale rozwiązania fabularne, szczegóły, dialogi - wymagają czasami wytężonej pracy.

W związku z pandemią w przestrzeni społecznej pojawiło się dużo lęku; czy jesteś na niego uodporniony jako autor kryminałów i wielbiciel powieści grozy?
HH: W ogóle się nie boję pandemii, choć absolutnie jej nie ignoruję ani nie banalizuję. Po prosto spodziewałem się, że coś tak parszywego pojawi się w naszym życiu. Uważam, że obecne potężne i nowoczesne społeczeństwa muszą – jak pisał Urlich Beck w Społeczeństwie ryzyka – nieustannie generować zagrożenia, w tym przede wszystkim technologiczne. Jeśli nie pandemii, to możemy się obawiać wybuchu reaktora atomowego, ataku wirusa komputerowego, który sparaliżuje infrastrukturę informatyczną (proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby z dnia na dzień odcięto nas od kont bankowych i bankomatów, gdybyśmy nie mogli się skontaktować z najbliższymi, bo przestałyby działać sieci komórkowe…). Co byśmy zrobili, gdyby nastąpiła awaria energetyczna, skażenie chemiczne itd.? Tak więc w kwestii zagrożeń – wszystko jeszcze przed nami.

Czy odważyłbyś się wejść nocą do lasu?
HH: Oczywiście, wiele razy byłem w lesie nocą sam. To bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam je osobom, którym brakuje pokory i myślą, że niczego się nie boją. A ci, którzy nie mają możliwości, by w lesie zmierzyć się ze swoimi lękami, niech sięgną po Milczenie!

W takim razie bez lęku zapytam, czy masz jakieś plany na przyszłość?
HH: Plany mam zawsze. Z literackich: napisałem już drugą powieść o Filipie i Igorze z kłodzkiej policji. Akcja książki znów toczy się w ich okolicach, w miejscu, które bardzo lubię, czyli w Nowej Rudzie. Planuję ją wydać w przyszłym roku.

Rozmawiała Kama Wojszkun.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: O czym się milczy na prowincji: rozmowa z Hubertem Henderem, autorem nowego cyklu kryminalnego o Dolnym Śląsku - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na walbrzych.naszemiasto.pl Nasze Miasto