Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzina ze Starej Kamienicy szuka rozwiązania zagadki śmierci Romana Biesiady, ich ojca i dziadka

Paweł Gołębiowski
Dariusz Gdesz
Rodzina ze Starej Kamienicy szuka osób, które mogłyby pomóc w rozwiązaniu zagadki śmierci Romana Biesiady, ich ojca i dziadka. Niedługo miną 54 lata od chwili kiedy doszło do tragedii. Podczas ekshumacji w 2007 roku okazało się, że grób, w którym miał spoczywać jest pusty.

Rodzina ze Starej Kamienicy szuka osób, które mogłyby pomóc w rozwiązaniu zagadki śmierci Romana Biesiady, ich ojca i dziadka. Niedługo miną 54 lata od chwili kiedy doszło do tragedii. Alicja Jurkiewicz, córka byłego lotnika RAF-u i Wioletta Jurkiewicz, jego wnuczka, znają jednak tylko przybliżoną datę śmierci pana Romana. Nie mają pojęcia jak umarł i co stało się z jego ciałem. W 2007 roku chcieli je przenieść z cmentarza w Kamiennej Górze w rodzinne strony. Podczas ekshumacji okazało się jednak, że trumna w której miał spoczywać jest pusta. - Pracuję tu od 15 lat, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkałem. Podczas ekshumacji okazało się, że w trumnie nie było nawet śladu po szczątkach zmarłego. Tylko cztery filcowe wkładki do butów – mówił wówczas pan Stanisław, pracownik cmentarza. Okazało się zatem, że grób, na którym przez 45 lat bliscy zapalali znicze i kładli kwiaty, tak naprawdę od zawsze był pusty. – Przeżyłam szok. Płakałam, krzyczałam, nie mogłam uwierzyć, że w grobie nie ma ani jednej kosteczki taty – opowiada Alicja Jurkiewicz.
Jej ojciec w czasie bitwy o Anglię miał służyć jako nawigator w RAF-ie. Brać udział m.in. w lotach z pomocą dla ogarniętej powstaniem Warszawy. – Zrzucał dla prababci bukiety kwiatów z karteczką i napisem: „Żyję. Roman”. Kilka razy nawet je dostała. Jak mówią w rodzinie, starał się latać nisko, tuż nad domem – dodaje Wioletta Jurkiewicz. Jej dziadek był wykształconym człowiekiem. Znał cztery języki obce. Po wojnie nie wiadomo dlaczego, często zmieniał miejsce zamieszkania. Przed śmiercią trafił do Starej Kamienicy, gdzie pracował w magazynie. Kiedy po przerwie spowodowanej dwoma zawałami wrócił do pracy, okazało się, że za rzekome manko pójdzie na osiem miesięcy do więzienia.
– Z całą pewnością ukartowała to bezpieka. Osadzono go w Kamiennej Górze – mówi córka zmarłego.
Roman Biesiada był bardzo dobrym człowiekiem, kochającym mężem i ojcem. Kiedy szedł do więzienia, żegnał się z bliskimi. Mówił, że już nie wróci. Później chyba jednak odzyskał nadzieję.
– Babcia opowiadała, że jeszcze pierwszego marca, w czasie ostatniego widzenia, dobrze wyglądał i liczył na wcześniejsze zwolnienie za dobre sprawowanie – mówi Wioletta Jurkiewicz. 26 marca 1962 roku rodzina dostała telegram, że Roman Biesiada nie żyje. Miał 48 lat. Osierocił czworo małych dzieci. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki.
Przez kilka dni najbliżsi starali się o wydanie ciała. Naczelnik więzienia nie godził się na to. W końcu zakład karny sam zorganizował pogrzeb. Rodzina nie mogła otworzyć, a nawet zbliżać się do zaplombowanej trumny. W czasie pogrzebu pilnował jej pracownik służby więziennej.
Więzienie w Kamiennej Górze już nie istnieje. Jego szefowie nie żyją. W akcie zgonu nie ma informacji o przyczynie śmierci. – Kiedy jakiś czas po śmierci dziadka babcia przechodziła koło tego więzienia, więźniowie dawali jej na migi jakieś znaki. Może chcieli przekazać informację, ale nie wiedziała, o co im chodzi – opowiada pani Wioletta.
Osoby, które mogą pomóc prosimy zatem o kontakt z naszą redakcją, nr tel. 0-74 84-39-372 lub 514 800 966. Może uda się ustalić, jakie były ostatnie dni Romana Biesiady.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na walbrzych.naszemiasto.pl Nasze Miasto