Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ziemie Zachodnie w PRL: integralna część Polski czy wstydliwa tajemnica? Rozmowa z historykiem prof. Grzegorzem Straucholdem

Hanna Wieczorek-Ferens
Hanna Wieczorek-Ferens
Rok 1955. Wrocławianie podczas obchodów X-lecia "powrotu Ziem Zachodnich i Odzyskanych do macierzy"
Rok 1955. Wrocławianie podczas obchodów X-lecia "powrotu Ziem Zachodnich i Odzyskanych do macierzy" Archiwum Gazety Wrocławskiej
Profesor Grzegorz Strauchold, wrocławski historyk, opowiada o skomplikowanym stosunku PRL-owskich władz do Ziem Odzyskanych, zwanych później Ziemiami Zachodnimi i Północnymi. Zapraszamy również do galerii zdjęć, na których zobaczymy między innymi Bolesława Bieruta i Władysława Gomułkę we Wrocławiu.

Jaki był stosunek władz PRL-u do Wrocławia oraz Ziem Zachodnich i Północnych. Bo ja mam taki podzielony obraz, z jednej strony mamy Wystawę Ziem Odzyskanych i Kongres Intelektualistów, kolejne hucznie obchodzone rocznice przyłączenia tych Ziem do macierzy i wreszcie Ministerstwo Ziem Odzyskanych. Z drugiej jednak systemowe wywożenie stąd czego się da, poczynając od mebli, pasów transmisyjnych, po wyposażenia fabryk.

Zapomina pani o cegłach, które wysyłano nie tylko do Warszawy.

No tak, oczywiście transporty cegieł jechały do Polski centralnej. Ale proszę mi powiedzieć, czy Wrocław był wstydliwym tematem zamiatanym po dywan, czy też ważnym elementem polityki czasów PRL?

Musimy się cofnąć do czasów dalece, dalece przed II wojną światową. Paradoksalnie, my Polacy jesteśmy uczuleni na punkcie Kresów Wschodnich. Choć oczywiście jest to pojęcie bardzo względne, ponieważ prawdziwe Kresy Wschodnie to Smoleńsk i Kijów, a nie Wilno i Lwów. Wróćmy jednak pani do pytania, niewiele osób wie, że już przed II wojną światową bardzo mocny był w Polsce rewizjonizm zachodni…

...mówi Pan o środowisku Instytutu Zachodniego?

Instytut Zachodni powstał już po II wojnie. Ja natomiast myślę o grupie, wśród której istotną rolę odgrywał słynny profesor Wojciechowski, uczeń profesora Balcera ze Lwowa. Ci ludzie mówili wprost: Kresy Wschodnie zostały już stracone. Bo choć my jesteśmy przywiązani do nich mentalnie, ale nie będziemy ich mieli. I wyliczali, że tam mieszkają Ukraińcy bardzo silni narodowościowo, Białorusini, Litwini, ci też bardzo mocno niepodległościowi. Dodawali od razu, że do odzyskania jest teren, który był polski za panowania Piastów. W latach 30. XX wieku brzmiało to jak bajka, bo przecież Kresy Zachodnie przez 700 lat były w gestii polityki i kultury niemieckiej.

A ktoś ich poważnie potraktował?

Tych planów nikt oficjalnie nie autoryzował, jednak myśl zachodnia się rozwijała, mieliśmy choćby Wszechnicę Piastowską w Poznaniu, jak nazywano Uniwersytet im. Adama Mickiewicza. Potem przyszła II wojna światowa. Już 28 września 1939 r. drugie porozumienie Ribbentrop-Mołotow pokazało, że granica Polski będzie nie gdzie indziej, tylko na Bugu. My w Polsce wierzyliśmy, że będzie tam gdzie była. Nie!

No tak, ale wtedy ZSRR było sojusznikiem hitlerowskich Niemiec, to się przecież zmieniło w 1941 roku.

Skoro Moskwa z Berlinem się dogadały to nie było szans na powrót do starych granic, a jak przestali być sojusznikami, to Związek Radziecki wygrał tę wojnę.

Nie sam.

Oczywiście przy pomocy Zachodu. Ale za zwycięstwo zapłacił krwią wielu milionów żołnierzy, jasne więc było, że ta granica będzie na Bugu. I teraz mamy polskich komunistów, którzy wyszli już z choroby anty­niepodległości panującej w dużej części Komunistycznej Partii Polski przed wojną. Ta część komunistów, która uważała, że Polska będzie socjalistyczna, ale niepodległa, została rozstrzelana pod koniec lat 30. XX wieku w Moskwie. W 1943 roku część działaczy następcy KPP, komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, między innym Władysław Gomułka, dochodzi do wniosku, że Kresy Wschodnie są stracone, więc trzeba cokolwiek zyskać na Zachodzie. Inaczej Polska, nawet jeżeli stanie się republiką radziecką czy krajem całkowicie podległym Moskwie, będzie małym kraikiem, tak między Wartą a Bugiem. Takie Księstwo Warszawskie, można by powiedzieć. Nawet komuniści tak uważali, czasem także i ci twardogłowi.

No cóż, lepiej rządzić solidnym krajem, niż spłachetkiem ziemi, a oni przecież bardzo chcieli rządzić.

I dokonali ogromnej wolty! W latach 1944-1945 polscy komuniści starali się w oparciu o Moskwę wycisnąć co się da na terenie Wschodnich Niemiec. Przypominam, że Wrocław-Breslau to był taki niemiecki Lwów, mentalnie, historycznie i kulturowo. Tu narodził się ruch niepodległości przeciwko Napoleonowi.

Wrocław-Breslau?

Używam zamiennie nazw Wrocław i Breslau, ponieważ nazwa polska była już wówczas używana, na przykład przez Polaków. To nie jest nazwa wymyślona po II wojnie światowej. Wróćmy do polskich komunistów i Ziem Zachodnich, pojawia się pytanie: jak to się stało, że się tutaj znaleźliśmy? Otóż Stalin grał równocześnie z Zachodem i Niemcami. Stawka szła o to, czy Niemcy będą komunistyczni, bo w końcu tam w XIX wieku narodził się komunizm. Ostatecznie Stalin zabrał Niemcom ziemie po Odrę i Nysę Łużycką, tego Polacy nawet nie planowali! Były różne pomysły myśli zachodniej, ale nikt nawet nie myślał, że da się polską granicę oprzeć na Odrze i Nysie Łużyckiej.

Stalin grał, a Polacy zgarnęli pulę?

Stalin traktował to jako zagrywkę w walce o komunistyczne Niemcy. Co zresztą spowodowało, że po II wojnie światowej komuniści wschodnioniemieccy bardzo chcieli tę granicę rewidować. Tak, nasi sojusznicy! Ale Stalin im tego zabronił. I teraz wracamy do zasadniczego pytania jak władze komunistyczne traktowały Ziemie Zachodnie i Północne. Prawdą jest, że po wojnie te ziemie były bardzo zniszczone, poza pogórzem Sudeckim, gdzie oddziały generała-pułkownika Ferdinan­da Schörnera, mianowanego pod koniec wojny przez Hitlera nawet feldmarszałkiem, trzymały się do kapitulacji Niemiec. Jednak pomimo tych zniszczeń, mimo radzieckich wywózek, mimo rabowania ich także przez polskich szabrowników dla Polaków była to bardzo bogata kraina. Potrzebna i niezbędna.

Pomimo tych wszystkich zniszczeń, pomimo że Wrocław był bardziej zniszczony niż Warszawa, były dla Polaków bogatym terenem?

Przerażająco bogatym. Polska jest w gruzach, stolica jest w gruzach, zrujnowana bezprzykładnie. A tak na marginesie, Niemcom do dzisiaj nie może dojść do głowy, że wypędzili kilkaset tysięcy ludzi i zniszczyli do spodu stolicę państwa. Jak by się czuli, gdyby im ktoś Berlin zniszczył do spodu i wyrzucił ileś tam ludzi na bruk? To do nich nie dociera, muszę to powiedzieć.

No tak, wcześniej wyrzucali Polaków z Wielkopolski.

Kazali wynosić się z domów w ciągu kilkudziesięciu minut. To było prawdziwe wypędzenie. Wypędzali Polaków i Żydów tej zimy 1939/1940, bardzo ostrej zresztą. Druga taka była na przełomie 1946 i 1947 roku, kiedy Niemców wyrzucano stąd. Część z nich zamarzła w pociągach. Wracamy do głównego tematu. Komuniści wiedzą, że Kresy Wschodnie przepadły, a tak zwane Ziemie Stare, czyli Mazowsze i Małopolska, są przeludnione. Ludzie muszą mieć ziemię, trzeba też osadzić, tych tak zwanych repatriantów z utraconych kresów wschodnich w ich przedwojennych granicach.

Tak zwanych?

To przecież kolejne propagandowe słowo. Można ich osadzić na Ziemiach Odzyskanych, trzeba jednak wyrzucić z nich Niemców. Brutalnie wyrzucić, to też trzeba powiedzieć. A jednocześnie, jak już mówiłem, w porównaniu z poziomem Polski przedwojennej i poziomem jej powojennego zniszczenia jest to niesamowicie bogata kraina.

A więc Ziemie Odzyskane były potrzebne komunistom?

Tak. Z wielu powodów. Gospodarczo, bo tutaj była ziemia i fabryki, częściowo niezniszczone, jak choćby zagłębie wałbrzysko-noworudzkie. To nie koniec, komuniści wierzyli w inżynierię dusz.

To brzmi wręcz metafizycznie.

Wierzyli, że ludzi wyrwanych ze swojego środowiska i przesiedlanych tutaj, w sytuacji porozrywanej tkanki społecznej, da się ukształtować na komunistów. Nie udało się, ale im się wydawało się, że się uda. I jeszcze jedno. Nawet ja, przy moich radykalnych poglądach, nie mogę odmówić wielu polskim komunistom poczucia polskiej racji stanu. Tak samo nie można nie zauważyć, że w Polskiej Partii Robotniczej roiło się od nacjonalistów polskich, dzisiaj powiedzielibyśmy patriotów. Nawet ten krwawy dyktator Gomułka, co się niestety w grudniu 1970 roku pokazało, to był człowiek, który realizował polską rację stanu w prawie zupełnej tożsamości z prymasem Wyszyńskim. Oni nawet prawie to samo mówili, choć na zupełnie różnych spotkaniach. Wróćmy do lat 40. XX wieku. Uznano, że bez Ziem Zachodnich nie damy rady, a z drugiej strony nie wiedziano czy je utrzymamy, przecież to był kaprys Stalina.

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ?

Raczej gry polityczne Stalina. Od początku lat 50. Stalin proponował Zachodowi zjednoczenie Niemiec, a warunkiem było prawdopodobnie oderwanie części Ziem Odzyskanych od Polski. Ja tu mam taką mapę narysowaną przez Rosjan w 1944 roku, która pokazuje, gdzie miała być granica. Na przykład Wrocław miał być na granicy, Psie Pole byłoby w Polsce, a południe w Niemczech.

No dobrze, komuniści z niepokojem patrzą na Stalina, ale mają jeszcze jeden problem: jak przekonać Polaków, że Ziemie Odzyskane, należały się nam od początku świata?

Komuniści znakomicie wykorzystali dorobek przedwojennej myśli zachodniej, która mówiła „My odzyskamy stare ziemie piastowskie”. Gomułka, który nie był człowiekiem wykształconym, to przecież przedwojenny działacz samorządowy z Małopolski, miał pewną intuicję i tych endeków wziął do Ministerstwa Ziem Odzyskanych. Dopóki Gomułka miał tam wpływ, nikt im tam krzywdy nie robił, a oni realizowali polską rację stanu. Więc zaczęto tworzyć zachodnią ideologię, całą historiografię zachodnią, przypominanie czasów piastowskich…

Kamienie, które mówią po polsku?

To nawet w pewnym momencie powiedział prymas Wyszyński. We Wrocławiu, tak strasznie zniszczonym Wrocławiu, mamy przecież „zagłębie” gotyckich budowli. Wiadomo, że powstawały w czasach, kiedy Wrocław był pod dominacją elit niemieckich, ale Słowianie tu mieszkali, przecież Polacy-Ślązacy mieszkali pod Wrocławiem do XIX wieku.

Mówi Pan o czasach, kiedy Śląsk był jeszcze pod rządami Piastów, którzy aspirowali do korony polskiej.

Tak jest, naturalnie myślimy tutaj o schyłku średniowiecza. Nawet jeżeli mówili po niemiecku, to nie miało znaczenia. Bo iluż polskich królów elekcyjnych, to już w późniejszym okresie, nie znało słowa po polsku. Poczynając od Walezego, poprzez Batorego i spółki. Szwedzi, Węgrzy, Francuzi…

Sasi…

Sasi czyli Niemcy.

Z tego co Pan mówi wynika, że doszło rzeczy niesłychanej z naszego punktu widzenia: współpracy elit władzy państwowej z Kościołem w budowaniu poczucia, że Ziemie Zachodnie i Północne należały się nam od początku świata.

To było ważne. Nawet taki twardogłowy komunista Zawadzki, pełnomocnik rządu na Górny Śląsk, wydrukował modlitewniki za pieniądze komunistyczne. Ci ludzie nie byli idiotami, zdawali sobie sprawę, że mamy potworną demoralizację. Mało mówimy o tym, jak wielki bandytyzm panował w czasie wojny, jak wielka była demoralizacja obyczajowa, seksualna, jak rozprzestrzeniły się choroby weneryczne.

Życie ludzie staniało.

Bardzo, wszyscy mieli broń. Do dzisiaj w wielu rejonach Polski broń jest pod strzechami poukrywana. Jestem z Podlasia, to wiem coś na ten temat. Wszyscy mieli broń i zabić człowieka, przepraszam za wyrażenie, to było jak splunąć. Władza miała jasne zadanie: trzeba tę moralność odbudować. I nawet komuniści zdawali sobie sprawę z tego, że Kościół jest elementem, który pilnował moralności.

A ludzie dali się przekonać, że we Wrocławiu kamienie mówią po polsku?

To bardziej skomplikowane. Ludzie chcieli normalnego życia, ja pamiętam moją rodzinę, nieżyjących już dziadków. Oni nie przepadali za komunistami, ale chcieli żyć w normalnym kraju. Mieli dosyć wojny, chcieli, żeby był porządek i spokój. Tyle, że z odbudową Polski szło ciężko. Myśmy nie mieli planu Marshalla, bo Moskwa nam tego zabroniła. I, choć daleki jestem od komunizmu, kiedy widzę wysiłek, jaki włożył naród polski, w to, by odbudować te ziemie, to chylę czoła. By wspomnieć znakomicie nośne propagandowe hasło lat 60-tych: zbudowanie 1000 szkół na tysiąclecie Polski. Powstawały ze składek społeczeństwa w kraju przeżywającym ogromny boom demograficzny, największy we Wrocławiu właśnie. Sam chodziłem do tzw. 1000-latki przy ul Blacharskiej. Przedwojenna Polska nie była za bogatym krajem, a po II wojnie światowej była jeszcze biedniejsza. Co można było zrobić? Często jedynie zabezpieczyć ruiny. I do 1948 roku zabezpieczano je, potem zaczęła się ta potworna wywózka cegieł, wywożono stąd także zabytki, ponieważ komuniści uważali, że ta granica jest niepewna. Starano się te ziemie odbudować, ale jak już mówiliśmy, było to prawie niemożliwe, ponieważ nie mieliśmy na to środków.

Czyli zostało utrzymanie „stanu obecnego” i niewiele poza tym?

Zmiany przyszły po październiku 1956 roku. To był oczywiście proces, nie stał się cud jednego dnia. Można to było dostrzec na początku lat 60., kiedy zaczęto budować wrocławskie osiedla: Celina i inne. Przy tym trzeba pamiętać, że w Warszawie, nie tylko zastanawiano się jak doszczętnie ograbić i wyzyskać Ziemie Zachodnie. Także inwestowano w nie, od końca lat 50 powstawało Zagłębie Miedziowe . Przecież to właśnie Warszawa dawała pozwolenie, pieniądze, środki na budowę. Potężny impuls nadszedł także dla Ziem Zachodnich w czasach Edwarda Gierka, kiedy było mnóstwo inwestycji różnego rodzaju. Te ziemie były niezbędne, Polska chyba nie przetrwałaby bez nich, nawet na radzieckiej kroplówce. Natomiast stało się to z ewidentną krzywdą cywilów niemieckich, którzy zostali stąd wyrzuceni. Wypędzeni, powiedzmy sobie to wprost. Nie mówię tego jako naukowiec, bo jako człowiek mam przecież serce i widzę, że tych ludzi wypędzano. Znam rodzinne opowieści o tym, jak to się działo.

I mamy się wzruszać ich losem?

Odpowiem tak. Kiedy chodzimy po Wrocławiu, możemy jeszcze dostrzec ślady skutych niemieckich napisów, na przykład z kościołów. Pytałem się dziadka, dlaczego Polacy te napisy skuwali i usłyszałem: – Gdybyś przeżył wojnę, też byś skuwał.

Wróćmy do tego jak władza centralna traktowała Ziemie Zachodnie.

Ziemie Zachodnie były Polsce niezbędne, komuniści najpierw je wydrenowali, to zrozumiałe, bo musieli wywieźć do centralnej Polski choćby pasy transmisyjne. Co tam pasy, brakowało nawet papieru! Widziałem na własne oczy w archiwach ministerialne dokumenty na kartkach zadrukowanych z jednej strony niemieckimi napisami. Chronologia wyglądała tak: do 1948 roku ludzie sami z siebie chcieli coś zrobić, lata 1948-1956 to był marazm, zapaść. Było nawet tak, że do połowy lat 50. ludność umykała z Ziem Zachodnich, spadała liczba mieszkańców. Nie w samym Wrocławiu, bo to jest metropolia i inna bajka. Wyludniały się natomiast małe miasteczka, do których ludzie zaczęli wracać dopiero w połowie lat 50.

Wrocław to inna bajka? Dlaczego?

Choć było to bardzo zniszczone miasto, w stopniu porównywalnym do Warszawy, ale uznawano je za sztandarowy „produkt” Ziem Odzyskanych. Odbył się tu zjazd przemysłowy, Zjazd sojuszniczej z PPR-em Polskiej Partii Socjalistycznej, na którym jej lider Cyrankiewicz mówił: „PPS była, jest i będzie potrzebna narodowi polskiemu”. Po roku już nie było PPS, zresztą Cyrankiewicz do tego rękę przyłożył.

Ale on sam pozostał

Tak, do końca, do lat 70. W 1948 roku mamy jeszcze tak zwany zjazd zjednoczeniowy ruchu młodzieżowego To wtedy powstał osławiony, komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej. Wrocław był więc sztandarem. Potem przez kilka lat panowała cisza, ale już w roku 1955 mamy obchody 10-lecia odzyskania Ziem Zachodnich. To wtedy osią placu Grunwaldzkiego przeszła ta słynna defilada, gdzie ciężkie czołgi zniszczyły resztkę kostki granitowej. I przyjmował ją ten sam komunistyczny dyktator Bierut, który kilka lat wcześniej orzekł, że Ziemie Zachodnie są już zintegrowane z Macierzą i nie trzeba nic robić.

Uśmiecha się Pan ironicznie.

Bo to oczywiście nie była prawda. Bierut dostał sygnał z Moskwy, że Polska ma wejść w nowy etap, z odbudowy Polski przejść do budowania socjalizmu. A to było wynikiem napięcia między Wschodem i Zachodem.

Wypadkowa tego co było potrzebne Polsce, a tego co nakazywała Moskwa?

Ewidentnie. Ówczesne władze nie miały pewności, że te ziemie będą utrzymane. Jak doszło do napięć Związku Radzieckiego z Zachodem, a to się zaczęło już w 1946 roku.

A nie rok później?

Mówi się, że zimna wojna zaczęła się w latach 1947-1948, gdzie tam, od początku było kiepsko, bo nie mogło być dobrze między satrapią a demokracjami. To wtedy się zaczął ten marazm. Władza odpuściła Ziemie Zachodnie, ogłoszono, że jesteśmy u siebie. Mówiono, że wszyscy jesteśmy Polakami, co było nieprawdą. Na Ziemiach Odzyskanych zostało jeszcze dobrze ponad milion Niemców.

Gomułka nie odpuścił sobie Ziem Zachodnich?

On po 1956 roku starał się utrzymać pewną autonomię Polski. Nie tylko polityczną, ale i gospodarczą, co jest bardzo ważne. Ziemie Zachodnie znowu zaczęły być dostrzegane. Przecież to Gomułka zezwala na powołanie Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich w 1957 roku. I znowu w tym Towarzystwie Rozwoju Ziem Zachodnich mamy pełno przedwojennych endeków. Co byśmy nie sądzili o komunistach to oni w latach 60. równolegle z Kościołem katolickim realizowali polską rację stanu jeśli chodzi o utrzymanie polskich granic. Nie razem, równolegle. Z jednej strony konkurowali ze sobą, bo przecież i jedni i drudzy chcieli sprawować rząd dusz, ale też jedni i drudzy chcieli, by ta granica została utrzymana.

A jak Gierek podchodził do Ziem Zachodnich?

Ekipa Gierka uznała, że sprawa jest załatwiona. Nie warto się angażować i wydawać pieniędzy na pogłębianie integracji tych ziem z resztą kraju…

No tak, pomogła mu umowa z Willy Brandtem.

Podpisana jeszcze za Gomułki. We Wrocławiu w latach 70. odbywały się jeszcze jakieś drobne uroczystości, dzisiaj powiedzielibyśmy eventy. Znacznie ciekawsza jest epoka Jaruzelskiego.

Bo Wrocław był nazywany twierdzą Solidarności?

Nie o tym mówię. Jaruzelski, szlachcic i komunista, związany z Kresami, był na Syberii, jego tato tam umarł przy wyrębie lasu, próbował odbudować mocną, polską podstawę Ziem Zachodnich. Powołał przecież Towarzystwo Wisła-Odra, w którym prym wodził Edmund Męclewski, przedwojenny endek, który przeszedł przez Polski Związek Zachodni w latach 40., Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich w latach 50-60. Ale w tym jest drugie dno.

Wróciły stare strachy i Jaruzelski bał się rewizji granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej?

W tym czasie, ci którzy naprawdę rządzili światem zachodnim, czyli Amerykanie, absolutnie nie zakładali, że będziemy zmieniać granice, w samych Niemczech były tak zwane resentymenty.

To zrozumiałe, my kochamy Lwów i jeździmy do Wilna, a oni kochają Wrocław-Breslau.

To drugie dno polegało na tym, że Niemiecka Republika Demokratyczna próbowała wymusić na nas cesję części Pomorza Zachodniego. Początek lat 80. to były starcia z polskimi cywilnymi jednostkami pływającymi, bezkrwawe na szczęście, floty i lotnictwa wschodnioniemieckiego, które blokowało nam dopływ do Świnoujścia i Szczecina. W polskiej armii narastała frustracja i pytano dlaczego my nie stawimy zbrojnego oporu. W komunistycznej armii, które dopiero co zakończyła stan wojenny jest frustracja, że wschodnioniemieckie, komunistyczne wojska utrudniają nam życie! Dochodzi w końcu do słynnego spotkania Wojciecha Jaruzelskiego i Ericha Honeckera, który zresztą w latach 30. XX wieku był bojówkarzem komunistycznym w Berlinie. Panowie spotkali się we wrocławskim Ratuszu i zawarli pewne porozumienie. Jednak to do niczego nie doprowadziło.

I jak się cała sprawa zakończyła? Bo jakoś nie pamiętam cesji części Pomorza Zachodniego.

Trzeba było wyraźnego rozkazu Michaiła Gorbaczowa, który objął władzę w ZSRR i zaczął reformować Związek Radziecki. Reformy spowodowały, że Gorbaczow był źle widziany w Berlinie Wschodnim. Bo Berlin Wschodni nie chciał żadnych reform, tam uważano, że komunizm jest fajny i ma być, jak było. Honecker zaczął atakować Gorbaczowa na wewnętrznym poletku komunistów, a ten w końcu udzielił poparcia Jaruzelskiemu mówiąc, że Polska ma być integralna. Na takie dictum Honecker się uciszył, a Jaruzelski został czołową podporą Gorbaczowa w obozie państw socjalistycznych. To z jednej strony umożliwiło zjednoczenie państw niemieckich, bo Gorbaczow dał swoją zgodę, a z drugiej strony przeprowadzenie w Polsce reform. Możemy je różnie oceniać, ale to nie zmienia faktu, że gdyby nie poparcie Gorbaczowa, to Jaruzelski nie mógłby dokonać tej wolty, którą zrobił w latach 87-89. Co notabene przełożyło się na trwałość polskiej władzy nad Ziemiami Zachodnimi.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto